27.11.09

Как прекрасен мир (2)

W cyklu "Ruski piątek" gościmy Konrad Kołodziejskiego. Znawca i amator popradzieckiej estrady powraca do ulubionych płyt swej młodości. Pierwsza część szeroko dyskutowanego eseju ukazała się przed tygodniem.
________


Aleksandr Sierow "Madonna". Po raz pierwszy zobaczyłem tego gościa w rosyjskiej telewizji jakieś siedemnaście, osiemnaście lat temu. To musiało być w okolicy Nowego Roku, bo cały czas były emitowane świąteczne programy. Telewizor był ściszony. I nagle kątem oka ujrzałem dziwnego faceta w damskim futrze z karakułów i w lustrzankach na nosie, biegającego po scenie w tę i z powrotem. Na głowę padał mu gęsty śnieg, a z ust wydobywały się kłęby pary. Facet ten wyraźnie cierpiał na nadmiar ekspresji, wyciągał ręce w dramatycznym geście, padał na kolana, odwracał się plecami do widowni, w końcu zrezygnowany pochylał głowę raz do tyłu, raz do przodu.

Wszystko wskazywało na to, że to:
A. wariat
B. że zaraz będziemy świadkami jego samobójstwa.

Widownia -- w większości panie dobrze po pięćdziesiątce -- szalała z radości.
Zaintrygowany włączyłem głos. Ogłuszył mnie rozpaczliwy wrzask: "Ja liubliu tiebia do slioz!!!" Panie szalały w ekstazie, łamały sobie włosy utapirowane na sztywno w salonach sowieckiej piękności.

Do Sierowa trzeba się było przekonywać długo. Ale w końcu zaskoczył i zachwycił. Śpiewa zawsze o namiętnych tête à tête, które obowiązkowo kończą się cierpieniem -- ewentualnie -- śmiercią z miłości. No, prawie zawsze. Bo na każdej płycie obowiązkowo pojawia się jeden, dwa skoczne kawałki. Czasem śpiewane po angielsku z niedbałym amerykańskim akcentem jak np. "Dreaming dreams of Amarillo", w którym to Amarillo czeka na niego -- rzecz jasna -- "sweet Mary".

Popularność Sierowa nie maleje. Bo choć wiele jego fanek odeszło już z tego świata, wciąż przybywają nowe. W końcu wszyscy się starzeją.

________


Leonid Dierbieniew "Płoskaja planeta". Jeśli ktoś patrząc na okładkę tej płyty, myśli że ten facet, któremu stopę podgryza jakiś drapieżny chwast, coś na niej zaśpiewał albo zagrał, to jest w błędzie. Nie. Leonid Dierbieniew nie śpiewał, nie grał, ani nawet nie komponował. On pełnił znacznie ważniejszą rolę -- on pisał teksty czyli po rosyjsku "stichy".

Jeszcze w pierwszej połowie lat 70. w ZSRR wykonawca piosenki był osobnikiem nieistotnym. Do tego stopnia, że w czasie festiwali czy koncertów często pomijano jego personalia. Konferansjer podawał jedynie do wiadomości widowni, że odśpiewana zostanie taka to a taka piosenka, takiego to a takiego kompozytora, do słów takiego to a takiego poety (autorzy tekstów nazywani byli i -- nadal są -- poetami).

Dierbieniewowi jako nieopierzonemu, zbuntowanemu młokosowi można było pozwolić na trochę rozwiązłości. "Niech się młodzi wyszaleją" -- mawiał Leonid Breżniew. A że Dierbieniew dobijał już pięćdziesiątki? No cóż, na standardy breżniewowskiej Rosji był zaledwie pisklakiem.

W 1978 roku Dierbieniew jako autor tekstu piosenki "Wsje mogut karali" stał się laureatem festiwalu w Sopocie. A Polacy myśleli, że to Pugaczowa wygrała ten festiwal.

________


NN "Kak priekrasen mir". Nie wiem co to za płyta, nie znam jej, nie wiem kto na niej śpiewa i co śpiewa. Ale wzruszyła mnie jej okładka. To płaczące żywicą, konające w męczarniach drzewo, które tak cudownie ilustruje tytuł płyty "Jak piękny jest ten świat". Niewykluczone, że to pełna sarkazmu odpowiedź na "What A Wonderful World" Louisa Armstronga. Ale zostawmy egzegezę okładki na boku. I zastanówmy się, co mogło się znaleźć na tej płycie.

Wykluczam z góry stalinowskie pieśni o tym, jak cudownie się urodzić w ZSRR. Okładka nie jest wystarczająco entuzjastyczna. Zatem może lata 60. Wtedy piękno świata miało zasadniczo charakter roślinny. Śpiewano najczęściej o trawach, ługach (łąkach), sosnach i bieriozach. Były też jabłoni i wiszni, sirejń (bez), ale jakoś szczególnie ważna była czeriomucha (po polsku czeremcha). Czemu? Nie wiem. Pewnie się dobrze rymowała. Czeriomucha -- mucha.

Lata 70. to hymny ku czci wielkich osiągnięć socjalizmu. Na przykład "Kogałym" Lwa Leszczenki. Kogałym to miasto na syberyjskich polach naftowych, założone w samym środku epoki breżniewowskiej (w nazwie Łukoil -- literka k oznacza właśnie Kogałym). Albo temat rzeka czyli kosmos. Przywołany tu Leszczenko odśpiewał w tamtych czasach cudowny przebój o finezyjnym tytule "Pritażjenie Zjemli" czyli "Przyciąganie ziemskie", a w refrenie szło: "My -- dieti Gałaktiki, no samoje gławnoje -- my dieti twoi, dorogaja Zjemlia".

Mogło być też o olimpiadzie w Moskwie. "Ot sporta nie ujdiosz, ot sporta niet spasienija" ("Od sportu nie uciekniesz, od sportu nie ma wybawienia") -- wyśpiewywał spontaniczną radość epoki Tonis Magi. Były też radosne pieśni Muslima Magomajewa o kolejnym zjeździe partii. Wyglądało to tak. Prowadząca telewizyjny program muzyczny witała się z widownią mniej więcej w ten sposób: "Rozpoczął się nowy rok. I od razu wszystkie nasze myśli i troski skupiły się na zjeździe naszej partii. To już w październiku". I zapraszała do wysłuchania piosenki o przygotowaniach do zjazdu.

Niestety, potem, jak pokazuje przykład opisanego wyżej Leonida Dierbieniewa, piękno świata zostało banalnie zredukowane do miłości. Nic dziwnego, że jeszcze później -- czego dowodem jest Aleksandr Sierow -- słuchacze domagali się od wykonawców wyłącznie seksu.


Tekst: (C) 2009 by Konrad Kołodziejski
Ilustracje: englishrussia.com

1 komentarz:

  1. Anonimowy11/29/2009

    Bardzo ciekawe historie interpretacje. A jeśli chodzi o tą ostatnią płytę to jest to album kompozytorski, niejako analogiczny albumu tekściarskiego Dierbieniowa. Konkretnie chodzi o pierwszy long-play Dawida Tuchmanowa z roku 1972.

    Tu jest jego spis treści: http://www.gradsky.com/d29.shtml

    Jak widać, tytułowa dla albumu jest piosenka Jurija Antonowa, dla którego musiał to być bardzo wczesny kawałek, lub nawet debiut na płycie. A tak w ogóle to dlaczego jeszcze niczego nie było o Antonowie?

    OdpowiedzUsuń