3.7.09

Nasze życie wśród liter (cz. I)

Typografia to najdziwniejsza ze sztuk. Jest wszędzie. Na stronach gazet i ekranach komputerów. Na opakowaniach, szyldach i znakach drogowych. Obcujemy z nią bezustannie, a przecież prawie nie dostrzegamy. Typografia jest jak powietrze: wszechobecna, przezroczysta i silnie skażona.

Pamiętam jak za kieszonkowe od rodziców kupiłem przed laty podręcznik zecerstwa. Gdy otworzyłem tę fascynującą książkę, mój wzrok padł na następujące zdanie: "...gdyby w latach z przełomu czterdziestych i pięćdziesiątych naszego stulecia Jan Gutenberg znalazł się w jakiejkolwiek drukarni (...) jego zdumienie wzbudziłaby tylko świecąca się żarówka".

Kartki podręcznika nie zdążyły jeszcze pożółknąć ani wypaść, a u progu lat 90. komputerowa rewolucja wymiotła wszystkich zecerów, metrampaży i linotypistów. Z pogromu nie ocalał nawet sympatyczny staruszek, który malował afisze na zapleczu kina Stolica ("Walka o ogień. Prod. Fr. Dozw. od l. 18").

Zdążyłem się jeszcze nauczyć, jak wiązać metalowe czcionki sznurkiem i kłaść je pod prasę, ale gdy kilka lat później poszedłem do roboty, czekał już na mnie komputer. I kipiał od setek elektronicznych fontów.

Inwazja komputerów osobistych i domowych drukarek zmieniła typografię. W ciągu jednej dekady sztuka układania liter straciła dawną wyniosłość. Stała się demokratyczna, bałaganiarska, zatruta tandetą. Za to ją pokochałem. Oto subiektywny (i bałaganiarski) alfabet typografii.

Ciąg dalszy nastąpi.
Całość w najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego (26/2009). Pytajcie w dobrych kioskach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz